sobota, 18 kwietnia 2015

Pierwsza tegoroczna shincha

Plan był następujący: skoro jestem aktualnie tu, gdzie jestem i miałem czas, żeby odpowiednio wcześniej zadbać o pewne rzeczy, chciałem znaleźć sklep, w którym mógłbym zarezerwować w przedsprzedaży m.in. wysokiej jakości shincha typu ōhashiri (lub ōbashiri), tzn. zbieraną najwcześniej, zwykle na dalekim południu Japonii.

Całkiem sporo sklepików z herbatą, zarówno internetowych, jak i stacjonarnych, przyjmuje tutaj zamówienia na shincha, na ok. kilka tygodni przed spodziewaną datą pojawienia się jej w sprzedaży (sytuacja komplikuje się, jeżeli zależy nam na jakiejś mniej popularnej odmianie krzewu herbacianego). Data ta jest oczywiście orientacyjna, bo nie ma do końca gwarancji, że pogoda nie spłata figla i nie opóźni (bądź ewentualnie nie przyśpieszy) terminu zbiorów, chociaż bywa, że zamiast informacji w rodzaju "koniec kwietnia" podaje się nawet konkretny dzień, kiedy oczekiwana jest dostawa "nowej herbaty".

Po uciążliwej zimie, w drugiej połowie marca zrobiło się wyjątkowo ciepło, jakby wkrótce miało nadejść lato, co na pewno przyczyniło się do tego, że tegoroczna shincha z południa pojawia się na rynku z pewnym wyprzedzeniem. Inaczej może to wyglądać w przypadku plantacji położonych w środkowo-północnej Japonii (gdzie pierwsze zbiory odbywają się w maju), ponieważ po fali ciepła czekało nas mocne obniżenie temperatury. W Tsukubie np. spadł w tym czasie śnieg (z deszczem), mimo że w poprzednich miesiącach dało się go tu zobaczyć raptem kilka razy (co wcale nie znaczy, że było ciepło i przyjemnie). Krzewy herbaciane, które zaczęły już puszczać młode pędy, nie miały zatem lekko…

Najszybciej shincha zbierana jest na Okinawie (w niewielkiej ilości) oraz na dwóch innych wyspach, należących do prefektury Kagoshima – Yakushima i Tanegashima. Nietrudno zgadnąć, że plantacje najbardziej wysunięte na południe wcześniej niż reszta kraju witają wiosnę, co przekłada się na wcześniejsze zbiory. Do takich właśnie warunków klimatycznych idealnie pasują specjalnie wyselekcjonowane odmiany Camellia sinensis, cechujące się szybszym wzrostem. Po japońsku tego rodzaju kultywary (nie tylko zresztą herbaciane) określa się jako wase 早生, zaś niektóre z nich zawierają to słowo w swojej nazwie (i są także uprawiane np. w Shizuoce, jak ōiwase lub kondōwase).

Wracając do mojego planu, wybór padł w końcu na ōhashiri shincha z Tanegashimy, wytwarzaną w 100% z kultywaru kuritawase (człon kurita pochodzi od nazwiska), dającego podobno napar o mlecznym charakterze. Opis brzmiał tym bardziej zachęcająco, że ilość tej konkretnej herbaty, na którą się zdecydowałem, jest mocno ograniczona i w krótkim czasie przestaje ona być w ogóle dostępna w sprzedaży.

Herbata wybrana, zamówienie złożone i potwierdzone, pozostawało niecierpliwie czekać mniej więcej do 7 kwietnia, kiedy kuritawase miała zacząć być rozsyłana do klientów. Minął 7, potem kolejnych parę dni, lecz żadna informacja o wysyłce do mnie nie dotarła, nie mówiąc już o samej herbacie. Sprawdzałem codziennie skrzynkę na listy i skrzynkę mailową, niestety nic się w tej kwestii nie zmieniło. Napisałem wreszcie mail do sklepu z prośbą o wyjaśnienie, jaki jest dokładnie stan mojego zamówienia, ale na niego też póki co nie dostałem odpowiedzi… Świetnie, prawda?

Przypuszczam, że z jakiegoś powodu sklep mógł po prostu nie dostać herbaty na czas od producenta, ponieważ na stronie ma ona mglisty status: "na etapie wysyłania (do klientów), natychmiast po jej otrzymaniu (przez sklep)". Nie sądzę, żeby kryło się za tym celowe naciąganie ludzi. Tak czy inaczej wypadałoby poinformować, jaka jest sytuacja i odpisać na mój mail. W innych japońskich sklepach czy przy okazji kupowania czegoś na aukcjach komunikacja przebiegała zawsze bezproblemowo.

W międzyczasie shincha z Tanegashimy oraz Yakushimy oferowana przez pozostałych sprzedawców zyskała status "produkt dostępny", ba, jej zapas zdążył się w co najmniej jednym miejscu niemal wyczerpać! Ja natomiast czekałem na jakąś wiadomość i liczyłem na to, że moja kuritawase też przecież zostanie zaraz przysłana. Tak się jednak nie stało i żałuję, że nie kupiłem jej gdzie indziej. Być może przyjdzie z dużym opóźnieniem oraz przeprosinami (?), lecz w całym pomyśle chodziło o możliwość spróbowania absolutnie najwcześniejszej shincha, z rzadkiego kultywaru, więc w tym sensie jej czas już trochę minął :(

Na szczęście w tej niewesołej historii pojawiło się również pozytywne zaskoczenie. Pisałem kiedyś, że w japońskich supermarketach można znaleźć całkiem niezłe herbaty, do tego w bardzo zachęcających cenach. Nie spodziewałem się mimo wszystko, że shincha pojawi się tam tak szybko (jeśli w ogóle). W sklepach, gdzie regularnie robię zakupy rzeczywiście jeszcze jej nie ma, ale natrafiłem na mały wyjątek wybierając się przedwczoraj do większego centrum handlowego.

Dodatkową niespodzianką był fakt, że na niepozornym, średnio atrakcyjnym opakowaniu poza dużymi znakami 新茶 (shincha) umieszczono też informację, że herbata pochodzi z… Tanegashimy (o kultywarze nie wspomniano)! Limitowana edycja, którą można nabyć w tym sklepie wyłącznie do końca kwietnia. Zdecydowanie warto było tam zajrzeć, szkoda że nie przyszło mi to do głowy np. na początku tygodnia.


Kto miał do czynienia z shincha, ten wie, jak ekscytujący potrafi być moment otwarcia tego pierwszego opakowania. Aromat świeżo zebranej i przetworzonej "nowej herbaty" jest czymś, na co czeka się cały rok. Liście z tych samych pierwszych zbiorów, składowane w chłodniach, na długo zachowują oczywiście świeżość, lecz poza sezonem na shincha to już po prostu nie to samo :)

Rozcinam zatem paczuszkę i uderza mnie w nozdrza rewelacyjny, słodki, owocowy zapach, w którym dominująca wydaje się melonowo-arbuzowa nuta. Jednocześnie nie jest to ciężki, przytłaczający aromat, ma w sobie mnóstwo lekkości i odnosi się wrażenie, jakby chciał każdą szczeliną wydostać się na zewnątrz. Tak, ta herbata aż tryska wiosenną energią.

Rzut oka na zawartość torebki i jeszcze jedna rzecz zasługująca na pochwałę, mianowicie wygląd listków. Są połyskujące, cienkie, ładnie zwinięte w igiełki, krótko mówiąc mam przed sobą dość elegancką asamushi sencha. Świetnie się składa, bo po pierwsze ostatnio brakowało mi czegoś podobnego, po drugie na dniach powinny być powszechnie dostępne "klasyki" z Kagoshimy, jak yutakamidori, co oznacza, że znowu będę popijał fukamushicha. Przyda się w związku z tym przynajmniej chwilowa odmiana.




Dzięki poddaniu krótszemu działaniu pary wodnej nierozdrobniona asamushi prezentuje się lepiej wizualnie i nie zaparza się tak szybko, łatwiej też, moim zdaniem, eksperymentować w jej przypadku z proporcjami suszu do wody. Z natury jest herbatą subtelniejszą i czasem warto wsypać więcej liści, a następnie potrzymać je odrobinę dłużej w wodzie o niższej temperaturze, aby wydobyć głębszy smak. Tym razem jednak nie widzę specjalnie takiej potrzeby – parametry ok. 5 g/150 ml/70 °C/1 min dają bardzo zadowalający rezultat.



Smak jest, rzecz jasna, delikatny, ale z pewnością nie "płaski". Czuć, że buduje go więcej elementów, nawet jeśli trudno precyzyjnie określić poszczególne z nich. Jak w aromacie suszu przeważa owocowość, tak w naparze pierwsze skrzypce gra warzywność, w lekko słodkiej odsłonie. Zastanawiające, że chociaż tej słodyczy nie ma początkowo zbyt wiele, to jednocześnie nie wyczuwa się cierpkości czy goryczy. Wytrawna nuta, charakterystyczna dla asamushi, jest gdzieś obecna, lecz przypomina coś w rodzaju cierpkości bez cierpkości, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało ;) Tak jakby to konkretne wrażenie smakowe pozostało nie do końca zagospodarowane, pomimo że się go spodziewamy…



Napar ma jasną, żółtozieloną barwę i klarowną konsystencję. Dobrze widać unoszące się na jego powierzchni miniaturowe włoski (nie, to nie są drobinki kurzu ;)), które pokrywały tyle co zebrane, najmłodsze listki. Przy drugim parzeniu warzywność staje się jeszcze wyraźniejsza i przywołuje w pewnym stopniu skojarzenia z młodym szpinakiem, groszkiem oraz słodkim ziemniakiem (z tym ostatnim akurat najbardziej kojarzyła mi się kiedyś "złota" sencha z kultywaru koganemidori, której próbkę dostałem od Sayamy). W posmaku ciekawie rozwijają się słodsze, aksamitne akcenty.

Herbata cały czas zachowuje wiosenną lekkość i przynosi fajne orzeźwienie. Po wypiciu jednej czarki ma się od razu ochotę sięgnąć po następną, niestety po trzecim parzeniu smak się praktycznie kończy. Na pocieszenie pozostaje deser w postaci herbacianej sałatki, np. z dressingiem z sosu sojowego i ponzu (soku z cytrusów z dodatkiem octu) oraz prażonym sezamem. Wyparzone liście tej shincha są wyjątkowo miękkie i, co ważne, nie zamieniają się w "papkę" w stylu fukamushicha, która choć często niesamowicie smaczna do picia, do późniejszego zjedzenia już się nie nadaje.


Zupełnie niespodziewana, a naprawdę udana shincha na początek sezonu :) Mam nadzieję, że kolejne będą przynajmniej tak samo dobre i że jednak uda mi się w najbliższym czasie spróbować także kuritawase.

piątek, 3 kwietnia 2015

Hanami - Tokio, Ushiku, Tsukuba

Wszędzie dookoła sakura jest w pełnym rozkwicie (mankai), jeszcze tylko północna część Japonii musi zaczekać na swoją kolej. Od dzisiaj jednak pogoda się pogarsza i wraz z silniejszym wiatrem czy deszczem różowobiałe płatki zaczną pewnie szybko opadać, dlatego zawczasu wybrałem się w kilka miejsc, gdzie nagromadzenie sakury prezentuje się wyjątkowo ładnie.

Podziwianie kwiatów wiśni – hanami – przybiera zazwyczaj formę wielogodzinnych pikników pod drzewami w parkach i jest po prostu okazją, żeby się dobrze bawić i wspólnie napić. Ja zorganizowałem sobie bardziej spacerowo-objazdowe hanami – przedwczoraj odwiedziłem Tokio, a wczoraj pobliskie miasto Ushiku, słynące z wysokiego na 120 m (!) posągu Buddy Amidy. Po drodze sfotografowałem z kolei trochę wiśni w Tsukubie. Oczywiście nie mogło w tym wszystkim zabraknąć małego herbacianego akcentu :)

Tokio, Yasukuni Jinja (1 kwietnia). Znany i kontrowersyjny chram, bo wśród czczonych tam duchów poległych żołnierzy znajdują się również zbrodniarze wojenni. Niezależnie od kontrowersji, zakwitnięcie sakury na terenie świątyni wyznacza początek sezonu w całym Tokio.




Chidorigafuchi i okolice, rzut beretem od Yasukuni. Teren wokół fosy po północno-zachodniej stronie Pałacu Cesarskiego.







Park-ogród Shinjuku Gyoen, jeden z największych i najładniejszych w mieście.







Park Ueno, chyba najbardziej oblegane miejsce w czasie hanami. Wieczorem widać już po niejednej osobie efekty wypitego alkoholu ;)






Ogród Rikugien. Po zmroku można podziwiać dwie wielkie, podświetlone shidare-zakura – "płaczące sakury" (przypominające płaczące wierzby), a oprócz tego odpocząć przy czarce matcha w pawilonie herbacianym i cieszyć oko widokiem jak poniżej.





Wielki Budda (Daibutsu) w Ushiku (2 kwietnia). Wpisany do Księgi rekordów Guinnessa, jako najwyższy na świecie posąg Buddy wykonany z brązu. Pod nim m.in. fioletoworóżowa shiba-zakura, czyli floks szydlasty, jak wyjaśnia Wikipedia.





Na koniec zdjęcia z mojego miasta, gdzie też jest co oglądać, tyko trzeba się ruszyć z pokoju ;)